W ostatnich dwóch latach odbyły się premiery „Miasta 44”, „Karbali”, „Historii Roja”. Polskie kino wojenne odradza się. Widać, że jest zapotrzebowanie na filmy o bohaterach. Tylko wciąż trudno znaleźć sponsorów – mówi Bogusław Job, producent filmowy i scenarzysta, który pracuje nad ekranizacją „Dywizjon 303”. W przyszłym roku rozpocznie zdjęcia do historii o gen. Andersie.
Czy możemy mówić o renesansie polskiego kina wojennego?
Bogusław Job: Tak, po wielu latach w naszej kinematografii nastąpił przełom. Oczywiście, był wcześniej Władysław Pasikowski z „Krollem”, „Operacją Samum” albo „Demonami Wojny”, ale to reżyser specyficzny i jego kino było bardziej sensacyjne niż wojenne. Tymczasem w ostatnich dwóch latach pojawiły się premiery: „Miasto 44”, „Karbala”, „Historia Roja”, a teraz powstaje „Dywizjon 303”. Widać, że jest zapotrzebowanie na filmy o polskich bohaterach.
Z czego właściwie wynikał ten wieloletni marazm?
Z kilku powodów. Nie powstawały scenariusze, moda była raczej na kino i seriale o tematyce policyjnej. Nie było zainteresowania widzów, więc nie produkowano filmów.
Czy ten nowy trend zauważyli także sponsorzy?
No właśnie nie. Autorzy „Karbali” mieli kłopoty z zebraniem budżetu, my także mamy je podczas prac nad „Dywizjonem 303”. Poza wsparciem Państwowego Instytutu Sztuki Filmowej innej dotacji nie dostaliśmy. To wszystko jest dość dziwne, bo projekty dotyczące kina wojennego wszystkim się podobają, producenci dostają listy poparcia od różnych instytucji, ale pieniądze nie płyną.
Kim jest widz filmu wojennego? Przywołam przykład „Karbali”, na którą do kin poszli głównie żołnierze, ich rodziny, ludzie starsi, ale nie młodzież. Dlaczego?
„Karbala” była specyficznym filmem, bo opowiadała historię szerzej nieznaną. Tymczasem „Dywizjon 303” powstaje na podstawie powieści, którą czytali prawie wszyscy, bo długo była w kanonie lektur szkolnych. Mówi o lotnikach bohaterach, polskiej Szkole Orląt. Obejrzą go na pewno uczniowie i ci, którzy czytali książkę. Film wojenny musi – jak się wydaje – odwoływać się do etosu, legendy, wtedy ludzie pójdą do kina.
Czy w takim właśnie kierunku ewoluuje polskie kino wojenne?
W tej chwili powstają kolejne scenariusze o bohaterach. Wiktor Grodecki pisze właśnie scenariusz do filmu o Władysławie Andersie, którego jestem producentem. Powinien być on gotowy w ciągu najbliższych miesięcy, a w przyszłym roku chciałbym rozpocząć zdjęcia. Historia zaczyna się w 1939 roku. Pokażemy walkę z Armią Czerwoną po 17 września, potem aresztowanie generała Andersa i jego pobyt na Łubiance. Tworzenie armii, pertraktacje Andersa z Berią i Stalinem, wyjście do Persji i walki o Monte Cassino. Będzie to film wojenny, ale i sensacyjny – widz nie zna tej historii tak dobrze, by wiedzieć, co działo się dalej. Jeśli miałbym krótko nazwać kierunek, w którym zmierza nasze kino wojenne, to rzeczywiście zwraca się ku narodowym bohaterom.
A nie lepiej pójść w kierunku wielkiego kina epickiego? Czy nie tego szukają widzowie?
Trzeba by ich o to zapytać. Ale scenarzyści, producenci, reżyserowie, wśród nich i ja, nie chcą kina epickiego. Sięgamy po film akcji, w którym pokazujemy męstwo i rozterki głównego bohatera. To przeważnie także obraz polskiego narodu jednoczącego się wobec zagrożenia. Kino artystyczne już zanika, musimy tworzyć filmy akcji, żeby przyciągnąć widza. Trzeba wskazać mu bohatera, którego pokocha. W tym przypadku polskie kino musi się zmieniać trochę na wzór amerykański. Superprodukcje z efektami specjalnymi mają bohatera, który przeżywa dylematy moralne, a widz utożsamia się z nim i kibicuje mu. To wszystko jest jednak oprawione w efekty specjalne i wielkie sceny batalistyczne.
Czy w takim kinie jest jeszcze miejsce na dokument wojenny? Czy takie filmy w ogóle powstają?
Akurat dokumentów o tej tematyce powstało bardzo mało. Ja zrobiłem 380-minutowy materiał w Afganistanie, podczas XIII zmiany Polskiego Kontyngentu Wojskowego. Jednak mało kto był zainteresowany emisją. Tymczasem to wtedy przecież nastąpił atak na polską bazę w Ghazni. Dowódca kontyngentu generał Marek Sokołowski pierwszy, bez kamizelki, poszedł walczyć. Ten brak zainteresowania dokumentami wojennymi jest dla mnie zagadką. TVP wyszła z założenia, że przedstawia tylko swoje produkcje. MON także nie dostrzegł powodu, by włączyć się w rozpowszechnienie dokumentu. Może to się teraz zmieni?
Czym różni się produkcja filmu wojennego od sensacji, kryminału, dokumentu. Czy poza plenerami wymaga na przykład głębszej dbałości o szczegóły?
Nie, proces produkcji jest tak sam. Jest scenariusz, reżyser, aktorzy, tu nie ma różnicy. Dokumentacja, siłą rzeczy, różni się. Podczas przygotowań do „Przedwiośnia” dokumentowało się pałace i ogrody, przed zdjęciami do „Dywizjonu 303” – lotniska.
Jaką przyszłość ma w Polsce kino wojenne? Czego możemy się spodziewać w najbliższych latach?
O ile rynek nie zostanie szybko nasycony, to kino powinno się rozwijać we własnym tempie, a Polacy chętnie będą chodzili do kina na filmy o swoich bohaterach.
Bogusław Job, producent filmowy, od lat związany z wojskiem – studiował w Wyższej Szkole Oficerskiej Wojsk Lądowych we Wrocławiu. Jest autorem dokumentu o polskich żołnierzach w Afganistanie. Był kierownikiem planu amerykańskiego filmu wojennego „War and Love” (1985 r.). Obecnie jako producent wykonawczy współpracuje z Jackiem Samojłowiczem przy ekranizacji pt. „Dywizjon 303”, na podstawie powieści Arkadego Fiedlera.
autor zdjęć: arch. prywatne Bogusława Joba
komentarze