Pierwszych kilkanaście kilometrów było bardzo wyczerpujących. – Duże przewyższenia, ścieżki usłane śliskimi liśćmi. Nie byłem pewny, czy wytrwam – przyznaje Marcin, jeden z żołnierzy JW Agat. Na 30-kilometrową trasę po bieszczadzkich szlakach wyruszyło 60 osób. Bieg poświęcony płk. Sławomirowi Berdychowskiemu, twórcy JW Agat, zorganizował były żołnierz tej jednostki.
Zimny, mglisty poranek w Bieszczadach. Do biura zawodów „Maraton-Selekcja. Memoriał im. płk. Sławomira Berdychowskiego” stawiło się 60 osób. Choć nie wiedzieli czego się spodziewać, bo trasę ekstremalnego biegu utrzymywano w tajemnicy, przygotowani byli na wszelkie niespodzianki. – Zamysł był taki, by ten bieg, podobnie jak selekcja do jednostki specjalnej, zaskakiwał uczestników. Chciałem, by zawodnicy mieli jak najmniej informacji, o tym co ich czeka na trasie, gdzie dokładnie się odbędzie bieg, ile kilometrów pokonają oraz co wydarzy się po drodze – przyznaje mjr rez. Wojciech Zacharków „Zachar”, organizator memoriału. Oficer przez kilka lat przygotowywał selekcje do Jednostki Wojskowej Agat i był szefem grupy szkolenia bazowego.
Ostro pod górę
Po zważeniu plecaków – te musiały mieć przynajmniej 10 kilogramów – i pobraniu numeru startowego, zawodnicy szykowali się do biegu. I tu czekała ich pierwsza niespodzianka. – Byłem przekonany, że będziemy startować z miejsca zbiórki, tak jak to się zwykle odbywa – mówi jeden z zawodników. Tymczasem organizatorzy postanowili, że wszyscy wsiądą do kolejki wąskotorowej i pojadą w miejsce oddalone o jakieś 10 kilometrów. – Nie spodziewałem się tego, byłam gotowa, żeby od razu biec. 30-minutowa podróż kolejką była zaskoczeniem i dodatkowym utrudnieniem. Jechaliśmy w otwartych wagonach, bez okien, więc solidnie zmarzliśmy – dodaje Baśka, która przyjechała na bieg z Warszawy.
W końcu wystartowali. Pierwszych kilkanaście kilometrów po górskich szlakach w okolicach Cisnej było bardzo wyczerpujących. – Duże przewyższenia, ścieżki usłane śliskimi od deszczu liśćmi. To był trudny odcinek, były chwile, gdy nie byłem pewny, czy dotrwam do końca – przyznaje Marcin, jeden z żołnierzy JW Agat. „Zachar” postanowił zmęczyć zawodników, niemal tak jak podczas selekcji, kiedy to resztkami sił muszą pokonać kilkadziesiąt kilometrów. – Wtedy znacznie trudniej wykonać nawet proste zadania. Jednocześnie widać, jak reagujemy na kryzysy, czy jesteśmy w stanie zmusić ciało do jeszcze większego niż dotychczas wysiłku – wyjaśnia „Zachar”. Tak było i teraz. Gdy po 20 kilometrach wszyscy myśleli, że najgorsze już za nimi, na trasie pojawiły się pierwsze przeszkody. Na początek zawodnicy musieli przedostać się przez dwumetrową pionową ścianę. – Musisz znaleźć się po jej drugiej stronie, ale nie możesz jej ominąć – dawał wskazówki instruktor i od razu przypominał: – Nie, nie możesz zdjąć plecaka!
Kilometr dalej na biegaczy czekały kolejne wyzwania. Musieli np. z obciążeniem przejść po ustawionych pod kątem drabinkach, a następnie kilkaset metrów z ważącą ok. 20 kg oponą. Niektórzy zakładali ją sobie na szyję, inni dźwigali przed sobą. Po takim „spacerze” zawodnicy chwiali się na nogach i nie mogli wykonać kolejnego – wydawałoby się prostego – zadania, czyli przejścia po równi pochyłej. Ostatecznie jednak wszyscy się zmobilizowali i ruszyli dalej. Tuż przed metą czekały ich jeszcze: wspinaczka po drabinkach z kręcącymi się szczebelkami, czołganie się w błocie pod siatką z drutu kolczastego, a na koniec: strzelnica. – Każdy z zawodników miał do dyspozycji 5 naboi. Musiał trafić co najmniej trzy razy do celu oddalonego o 15 m – opowiada „Zachar”, który na finiszu czekał na biegaczy. Nie był sam, towarzyszył mu wyjątkowy gość – Marta Berdychowska, wdowa po płk. Sławomirze Berdychowskim oraz ich syn Adrian. Wspólnie wręczali medale zawodnikom i gratulowali pokonania własnych słabości. – Kiedy „Zachar” powiedział mi o swoim pomyśle byłam poruszona. Dzisiaj, gdy widzę, ile osób wystartowało w biegu, jestem po prostu szczęśliwa – mówiła Marta Berdychowska. – Ci ludzie, przyjaciele męża, którzy organizują tę imprezę mają cudowny pierwiastek szaleństwa w sobie, strasznie mi to imponuje. Jestem wzruszona, że przyjechali tu, by uczcić jego pamięć.
Legenda Agatu
To właśnie upamiętnienie twórcy i pierwszego dowódcy JW Agat było myślą przewodnią tej imprezy. Z tego też powodu organizatorzy biegu (poza „Zacharem” Fundacja Bieg Rzeźnika) zrezygnowali z przyznawania nagród. Każdy kto ukończył bieg (59 osób, jedna zrezygnowała z powodu kontuzji) otrzymał pamiątkowy medal, a najlepsi zawodnicy stanęli na podium. Zwycięzcą został żołnierz Jednostki Wojskowej Agat. – Biorę udział w wielu biegach, ale ten jest dla mnie szczególny. Jestem tutaj, mimo że mógłbym dziś odpoczywać, bo jutro z samego rana jadę na poligon – mówił żołnierz. – Nie przyjechałem tu po nagrody, ale przyznaję, że mam wielką satysfakcję, bo jestem pierwszym zwycięzcą pierwszej edycji memoriału. Za rok będę tu na pewno.
Żołnierz, jak wielu innych, którzy przyjechali na memoriał, znał płk. Berdychowskiego osobiście. – Poznaliśmy się w 2013 roku. Pamiętam go jako człowieka niezwykle serdecznego. A gdy dziś go wspominam, pierwsza myśl, jaka przychodzi mi do głowy to: „Czarny. Prawdziwy komandos”.
Wśród kobiet, które wystartowały w biegu najlepsza była Anna Kurdyk, geodetka z Wrocławia i fanka ekstremalnych biegów. – Startuję w wielu zawodach. Te jednak były wyjątkowo trudne. Na trasie trafiły nam się duże przewyższenia, do tego ciężki plecak i długi dystans – mówi Anna. Wspomina, że najtrudniejszy był dla niej odcinek około 20 kilometra. – Byłam już bardzo zmęczona, więc do przodu ciągnęło serce, ale nie nogi – mówi.
„Zachar” zapowiada, że idea memoriału będzie kontynuowana. Prawdopodobnie zmieni się trasa, pojawią inne przeszkody. – Może wystartujemy w nocy… Zobaczymy, dziś mam w głowie pełno pomysłów – zaznacza. Pewne jest to, że nadal będzie to memoriał poświęcony pamięci Sławomira Berdychowskiego. – Kiedy poznałem płk. Berdychowskiego, a potem kiedy pracowałem u jego boku, czułem, że robię coś bardzo ważnego, że Agat będzie szanowany w wojskach specjalnych. Dzisiaj towarzyszy mi podobne uczucie. Wiem, że robię coś istotnego, bo pamięć o tym oficerze powinna trwać – mówił „Zachar”.
W biegu startowali żołnierze jednostek specjalnych, wojsk lądowych, sił powietrznych oraz marynarki wojennej. Obok wojskowych byli także funkcjonariusze służb mundurowych i cywile.
W ogólnej klasyfikacji zwyciężyli żołnierze JW Agat. Pierwszy zawodnik, który stawił się na mecie, dystans 30 km pokonał w nieco ponad 4 godziny. Drugi, również żołnierz z Agatu, przybiegł 2 minuty później. Trzeci, z czasem 4 godziny 17 minut, był spadochroniarz z 16 Batalionu Powietrznodesantowego z Krakowa.
Najlepszy wśród cywili pokonał trasę w 4 h 37 min, a najlepsza kobieta była na mecie po 4 godzinach i 38 minutach.
autor zdjęć: Magdalena Kowalska-Sendek
komentarze