103 dni wśród lodowych gór, fal sięgających ośmiu metrów, w temperaturze, która spadała do kilkunastu stopni poniżej zera – polska załoga na jachcie „Katharsis II” jako pierwsza w historii opłynęła Antarktydę trasą poniżej 60 stopnia szerokości geograficznej. Wśród żeglarzy był ppor. mar. Ireneusz Kamiński z Akademii Marynarki Wojennej.
– Wiele osób mówiło o nas wariaci. I rzeczywiście, żeglugę w tym rejonie świata zaliczyć trzeba do najbardziej ekstremalnych doznań, jakie można sobie wyobrazić. Ale gdy w jednym z kryzysowych momentów kapitan zapytał nas, czy chcemy zawrócić, nikt nie chciał o tym słyszeć – podkreśla ppor. mar. Ireneusz Kamiński, na co dzień instruktor w Ośrodku Szkolenia Morskiego Studium Wychowania Fizycznego i Sportu gdyńskiej Akademii Marynarki Wojennej.
Projekt rodził się długo. – Kiedy w 2008 roku dotarła do mnie wieść o opłynięciu Antarktydy przez Rosjanina Fiedora Koniuchowa, pomyślałem, że trzeba być szaleńcem, by narażać życie dla tak trudnej i niebezpiecznej wyprawy – wspominał w rozmowie z PAP-em kapitan jachtu Mariusz Koper. Do organizacji rejsu dojrzał w 2012 roku po przepłynięciu tak zwanego Przejścia Północno-Zachodniego. To droga morska z Europy do wschodniej Azji, która prowadzi przez wody Archipelagu Arktycznego. Kolejne lata wypełniły Koperowi treningi, a potem kompletowanie załogi. Jedną z osób, której zaproponował udział w wyprawie był właśnie Kamiński.
– Mariusza i sam jacht już znałem. Byłem w załodze, która brała udział w prestiżowych regatach Sydney-Hobart. Problemem był jednak termin – opowiada ppor. mar. Kamiński. – Rejs początkowo miał się odbyć w 2016 roku, a ja akurat rozpocząłem naukę w Studium Oficerskim wrocławskiej szkoły oficerskiej. Wówczas to było dla mnie najważniejsze – dodaje. Ostatecznie jednak, na skutek zdrowotnych perypetii naszej koleżanki Hanny Leniec, II oficera, wyprawa została przełożona na kolejny rok. Kamiński, już jako podporucznik, dołączył do załogi. W początkach grudnia 2017 roku poleciał do Kapsztadu w RPA, gdzie trwały ostatnie przygotowania do rejsu. – Wcześniej nie zdarzało mi się żeglować po oceanie w warunkach zimowych. Szybko się przekonałem, że to będzie niesamowite, zupełnie nowe doświadczenie, które będę mógł wykorzystać w swojej pracy dydaktycznej ze studentami – zaznacza ppor. mar. Kamiński. Tym bardziej, że Mariusz Koper nie zamierzał ograniczyć się do okrążenia Antarktydy, jak np. Koniuchow. Chciał przepłynąć trasą poniżej 60 stopnia szerokości geograficznej. A tego nigdy wcześniej nikt nie dokonał. Im się udało.
Astralne lato, arktyczne warunki
„Katharsis II” to 22-metrowy jacht z tworzyw sztucznych. Jak przyznawał sam Koper, nie jest jednostką regatową, ale w różnego rodzaju wyprawach sprawdził się doskonale. Teraz trzeba było go przygotować do naprawdę ekstremalnego rejsu. – Jacht został wyposażony w dodatkowe urządzenia nawigacyjne, kamerę termowizyjną i noktowizyjną, nowoczesny radar. Musieliśmy zabrać aktualne mapy i odpowiednią odzież, części zapasowe i dodatkowe zbiorniki z paliwem – wylicza ppor. Kamiński. Kluczową kwestią było też zgromadzenie prowiantu. – Zakładaliśmy, że na oceanie spędzimy około stu dni i będziemy płynąć bez przerw. Dlatego musieliśmy mieć zapasy na nieco dłuższy czas. Ostatecznie prowiant na 120 dni, dla dziewięciu osób ważył ponad półtorej tony – podkreśla ppor. Kamiński.
23 grudnia „Katharsis II” opuścił Kapsztad i skierował się na południe. Wkrótce dotarł w rejony, gdzie mimo astralnego lata, panują arktyczne warunki. – Temperatura wody wynosiła minus dwa stopnie Celsjusza, odczuwalna temperatura powietrza miejscami spadała do kilkunastu stopni poniżej zera – wspomina Kamiński. Na trzygodzinne wachty żeglarze wychodzili w grubych sztormiakach, kilkuwarstwowej odzieży, rękawicach i goglach. – A i tak przez cały czas potwornie marzły mi palce u stóp i dłoni – przyznaje Kamiński. W dodatku na jachcie zaczęło szwankować ogrzewanie. – Paliwo pobierane z mocno wychłodzonych zbiorników gęstniało i aparatura nie pracowała tak, jak powinna. Zdarzało się, że pod pokładem mieliśmy cztery, pięć stopni – opowiada żeglarz. Do tego dochodziła wilgoć. – W kajutach wszelkie wywietrzniki należy zamknąć, by do wnętrza nie dostała się woda. A my wracaliśmy z wachty przemoczeni. Wilgoć przenosiła się ze sztormiaków i osiadała wewnątrz całego jachtu. Kiedy już udawało się rozgrzać kabiny do 13–15 stopni, chodziliśmy w krótkich rękawkach. Dla nas to był niemal upał – wspomina ppor. Kamiński.
Dla jachtu problemem były dryfujące formacje lodowe. – I nie chodzi wcale o góry, bo te wykryje radar. Znacznie gorsze są growlery, czyli lodowe okruchy. Choć słowo „okruchy” nie do końca oddaje ich wygląd i wielkość. Taki growler ma czasem rozmiar autobusu, a ponad wodę wystaje tylko jedna siódma czy jedna ósma jego część. Radar tego nie widzi, więc trzeba się mieć mocno na baczności – tłumaczy żeglarz. Tak jak w przypadku dryfującego paku lodowego. – Przy małej fali i słabym wietrze, jacht może spróbować przez pak się przedrzeć, jednak to ogromne ryzyko. My staraliśmy się je omijać – wspomina Kamiński. Zwłaszcza, że o ciszę na morzu było niezwykle trudno. – Podczas całego rejsu zmierzyliśmy się z 17 sztormami, zdarzały się również takie o sile 10–11 stopni w skali Beauforta, kiedy wysokość fal dochodziła do ośmiu metrów – zaznacza żeglarz. Tymczasem wokół Antarktydy nie ma miejsc, gdzie można by się przed sztormem ukryć. Załoga jachtu raz zdołała się schować za górą lodową, innym razem jednostka sztormowała za lodowym pakiem, który przemieszczał się z prędkością około dwóch węzłów. Najczęściej jednak żeglarze stawali oko w oko z żywiołem.
„Katharsis II” nie wyszedł z tych zmagań bez szwanku. Tydzień przed zakończeniem rejsu, podczas sztormu złamał się bom – jeden z podstawowych elementów takielunku, na którym utrzymuje się główny żagiel. Kilka dni później załodze udało się jednak szczęśliwie dotrzeć do celu podróży – portu w australijskim Hobart.
Dwa lata z urlopu
Rejs po Oceanie Południowym trwał dokładnie 102 dni, 23 godziny i jedną minutę. Samo opłynięcie Antarktydy zajęło załodze 72 dni, pięć godzin, 33 minuty i 43 sekundy. W Australii wyczyn odbił się szerokim echem. – Informacja o nas została podana jako pierwsza w głównym wydaniu telewizyjnych wiadomości, australijska telewizja wysłała helikopter, by filmował nasze wejście na metę – wspomina ppor. Kamiński. Czekamy na oficjalne podanie wyniku przez arbitrów Księgi Rekordów Guinnessa i Światową Organizację Rekordów Żeglarskich (WSSRC). „Katharsis II” wkrótce z Hobart popłynie do Nowej Zelandii, gdzie przejdzie remont. – Lista prac związanych z przywróceniem pełnej sprawności jachtu jest dosyć długa, ale nie odbiega znacząco od standardowych corocznych przeglądów – przyznaje Koper.
Tymczasem ppor. Kamiński wrócił już do zajęć w Akademii Marynarki Wojennej. – Wkrótce rozpoczynamy żeglarskie szkolenie podchorążych – informuje i dodaje, że na razie żadnej większej wyprawy nie planuje. – Aby wziąć udział w rejsie wokół Antarktydy, wybrałem cały dwuletni urlop. Poświęciłem swój prywatny czas, który powinienem spędzić z rodziną, ale było warto – podsumowuje.
autor zdjęć: Katharsis II
komentarze